Strona główna
Autor
Pola Kukurydzy

Powstanie strony 09.04.2011r.

 


5.
LUDZIE MAROKO – MOHAMMED


 

 

Host numer trzy. W jego towarzystwie spędziłam pięć dni. Pierwsze dwa były w Khenifrze, a kolejne – w Erfoud, w pobliżu pustyni. Khenifrę wybrałam dlatego, że chciałam zobaczyć, jak wygląda takie zwykłe, położone w centrum gór Atlasu miasteczko, w którym do tej pory mieszka mnóstwo Berberów. Pustynię chciałam zobaczyć z wiadomych powodów. Nie można nie zobaczyć Sahary, jeśli się jest tak blisko niej.

Przyznam szczerze, że już na dzień dobry nie polubiłam tego chłopaka. Sprawiał wrażenie aroganckiego cwaniaczka. Zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania. Był niski, bardzo kościsty, odpalał fajkę od fajki, i na pewno lepiej by wyglądał bez tego „włoskiego” wąsika pod nosem. Miał na sobie za duży skórzany płaszcz; pewnie miało być w stylu „Matrixa”, ale nie wyszło. Kiedy zadawał pytania, to odnosiłam wrażenie, że tak naprawdę stolec go to wszystko obchodzi i że tak naprwawdę to wszystkie moje odpowiedzi ma głęboko w odbycie. W dodatku cały czas mnie na coś namawiał:

- Możemy pojechać do mojego wujka, on ma osły i możemy je wypożyczyć za niewielką opłatą i zrobić małą wycieczką na osiołkach za, powiedzmy, trzysta dirhamów. To bardzo mało. Trzydzieści euro. Normalnie wujek ogranizuje takie wyprawy za pięćdziesiąt. Albo możemy wybrać się do mojego kuzyna, także Berbera i pomieszkać przez noc w prawdziwym berberskim namiocie za jedyne dwadzieścia pięć euro...

Wkurzało mnie to, bo ja nie przyjechałam do Maroko dla „promocji”, ale po to, by troszkę poznać kraj, ludzi i obyczaje. Chciałam patrzeć jak jedzą, rozmawiają ze sobą, tańczą, kochają... Mohammed był jednak uparty jak ten osioł, na którego mnie chciał posadzić i w końcu, dla świętego spokoju, zgodziłam się na wyprawę w okolice Sahary. Ta opcja była w miarę do przyjęcia, bo marokańską Saharę strasznie chciałam zobaczyć, a za trzydzieści eurasów miałam dojazd tam i z powrotem wypożyczonym przez Mohammeda i kumpli autem, a także nocleg u jego kolegi w Erfoud.

Ruszyliśmy pod wieczór i jechaliśmy przez całą noc. Było nas w sumie pięć osób: Mohammed, dwójka jego kumpli, dziewczyna jednego z kumpli, no i ja. Najfajniejszy był Rashid, który nie znał wcale angielskiego, poza jednym zdaniem. How are you? Poza tym potrafił powiedzieć tylko good i no good, ale przez to nasze rozmowy były przekomiczne. Bo Rashid powtarzał każde moje zdanie czy skierowane do niego pytanie; jak papuga. Wyglądało to jakoś tak:

JA: - Jesteś głodny?

ON: - Jesteś głodny?

JA: - Tak czy nie?

ON: - Tak czy nie?

JA: - Ty nie masz zielonego pojęcia, o co ja ciebie pytam…

ON: - Ciebie pytam…

Natomiast Mohammed nadał mnie wkurzał. Dziwny był jakiś. W drodze do Erfoud nieustannie mnie irytował.

- Pola! Jak się masz? – popytywał w regularnych, piętnastominutowych odstępach czasu.

- Nadal mam się dobrze, Mohammed. Nic się nie zmieniło od ostatnich piętnastu minut. A jak ty się masz?

- Bardzo dobrze, bardzo dobrze! A to dlatego, że ty masz się dobrze. Taka jest prawda. Jak Poli jest dobrze, to i nam jest dobrze.

Albo to, albo podobne bzdury:

- Od teraz jesteś naszą nową księżniczką, tak? Księżniczka Pola – orzekł z dumą i patrzył na mnie, wielce z siebie zadowolony.

Pojęcia nie mam, o co mu z tym wszystkim chodziło. Czy próbował być zabawny, czy czarujący? Nie wiem jakie były jego zamiary, ale żaden z nich nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia.

Później jednak okazało się, że nie taki diabeł straszny. Mohammed pomógł mi bardzo, kiedy straciłam moją kartę w jednym z erfoudowych bankomatów. Próbowałam wybrać nieco kasy, kiedy maszyna się zawiesiła i wciągnęła moją kartę. Odzyskać jej nie mogłam, bo była to sobota i banki nieczynne. Tak samo nazajutrz,w niedzielę. A my w niedzielę wyjeżdżaliśmy. Niewesoła sytuacja, mówiąc delikatnie. Nie miałam żadnej kasy w portfelu, a przecież wciąż musiałam się wyżywić i zapłacić za bilet autobusowy na poniedziałek czy wtorek, żeby wrócić i odebrać tą moją cholerną, pieprzoną kartę.

Trochę się tym podłamałam, ale Mohammed – widząc moją zbolałą minę – wziął mnie na bok i oznajmił:

- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Teraz jesteś ze mną. Od momentu, kiedy przekroczyłaś progi mojego mieszkania, stałaś się moją przyjaciółką, a takich ludzi nigdy nie opuszczam w potrzebie. Nie waż mi się martwić o pieniądze. Niech ci taka myśl nawet przez głowę nie przejdzie. Jeśli potrzebujesz czegoś, czegokolwiek, to po prostu mi o tym powiedz. Jeśli jesteś głodna, spragniona, potrzebujesz papierosów – daj mi znać. Dopóki jesteś ze mną, o nic nie musisz się martwić.

Przyznam, że zdziwiłam się bardzo, bo myślałam, że Mohammed widzi mnie bardziej w kategoriach potencjalnego klienta aniżeli „przyjaciółki” (ehm). Bardzo miłe to było, fakt. A jeszcze milsze było to, że nie tylko gadał, ale naprawdę mi pomógł. Jak pojechaliśmy wieczorem do hotelu na drinka, to bez mrugnięcia okiem zapłacił za moją herbatę. Częstował mnie papierosami i dbał o moje posiłki. Prawie że nie odczuwałam chwilowego braku forsy.

Po powrocie do Khenifry, przy pożegnaniu, zostawiłam mu mój ulubiony srebrny pierścionek, żeby okazać mu wdzięczność za to całe wsparcie. A także po to, by nieco oczyścić moje sumienie z poczucia winy, jakie odczuwałam, gdyż za wcześnie osądziłam człowieka.

A kartę odzyskałam. Pożyczyłam trochę drobnych od Abdela i razem udaliśmy się na pustynię, żeby odzyskać mój skarb. Dla uczczenia tego faktu kupiłam nam takie śniadanie, że nie zgłodnieliśmy ani razu przez następne 24 godziny.

 
Poprzedni rozdział
Następny rozdział

 

Tekst źródłowy znajduje się na stronie

stat4u