|
Mój drugi z kolei marokański gospodarz. Abdel pierwszy do mnie napisał. Zobaczył mój profil, zauważył że jestem w Maroko i napisał z pytaniem, czy nie zechciałabym zabawić u niego kilku dni. Był nowy na tym portalu i jeszcze nie miał żadnego gościa, więc chciał w końcu zacząć działać. Chłopak nie miał jeszcze żadnych referencji, ale mówił prawdę – zarejestrował się dopiero kilka dni temu. Nie wiem czemu, ale postanowiłam zaryzykować i zgodzić się na jego ofertę. Wydawało mi się, że „dobrze mu z oczu patrzy”. Innymi słowy – odniosłam wrażenie, że w porządku z niego facet. A czasami trzeba zaufać swoim instynktom; człowiek składa się nie tylko ze zdrowego rozsądku. Dodaktowym bodźcem było to, że Abdel pisał z Fez – miasta, które widniało na mojej liście „do zwiedzenia”. Zapytałam go więc, czy nie miałby nic przeciwko, jeślibym się zjawiła za trzy dni, a on zapewnił mnie, że byłoby to jak najbardziej w porządku. Obiecał też odebrać mnie ze stacji, co jest spełnieniem marzeń każdego chyba podróżnika. O Abdelu możnaby napisać całą mini nowelę. Ten chłopak pochodził chyba z innej planety, na której wciąż zresztą żył, z tym że jego ciało i organy jakimś dziwnym trafem znalazły się na Ziemi. Był to człowiek dość nietypowy i naprawdę ciężko byłoby opisać go na zaledwie dwóch stronach. Żył w odziedziczonym po zmarłych rodzicach maciupcim mieszkanu w dzielnicy żydowskiej Fez. Mieszkał z młodszym bratem, z którym dzielił malutki wychodek (czyli dziurę w podłodze), maleńką kuchenkę, salono-sypialnię (jedną część pokoju stanowił salon, a drugą sypialnia) oraz mały pokoik – a’la piwnicę, który był strasznie niski i nie miał żadnych okien. Fajny był jednak – najbardziej udane imprezy miały miejsce właśnie tam. Była gitarka, były świece, było przemycone skądś piwko, rewelacyjne towarzystwo i ciekawe rozmowy. Było palenie, było jedzenie, i było wesoło. Gitara to największ miłość Abdela. Potrafi grać zarówno na klasycznej, jak i na hiszpańskiej, i jest w tym naprawdę dobry. Sam wymyśla swoje kompozycje i jego talent doceniało wielu muzyków i producentów, którzy przyjeżdżali do Fez na wypoczynek. Abdel bowiem pogrywał wieczorami w najróżniejszych knajpkach i restauracjach, żeby zabawić turystów i dać trochę radochy lokalnej młodzieży. W to jednak bawił się wieczorami, gdyż za dnia zarabiał na swoje i brata utrzymanie, pracując jako kelner w jednej z najpopularniejszych kawiarni, która należała do Anglika. Była to mekka turystów – mieli tam wszystko, czego szanujący się wycieczkowiec może zapragnąć. Hamburgera z wielbłąda za sto złotych, arabskich kucharzy, angielski staff, z którym można się bez problemów komunikować, lekcje tańca brzucha, lekcje kaligrafii, lekcje jogi, piątkowy film, otwarty taras, gdzie można się wyłożyć na słońcu ze szklanką świeżego soku (z dość obfitą domieszką wody mineralnej) w ręce. Były tam książki, które można wypożyczyć, usiąść w miękkim fotelu z kawą przy boku i przebimbać w ten sposób pół dnia. A co najważniejsze, na tarasie można było palić to i owo, co także było chętnie wykorzystywane przez turystów. Kawiarenka przyciągała też lokalną bohemę; młodych, zbuntowanych Marokańczyków o większym lub mniejszym zacięciu artystycznym. Niektórzy robili zdjęcia, inny grali na instrumantach, niektórzy tańczyli, byli tam też malarze, marzyciele i filozofowie. Nosili dredy, rastafariańskie fryzury, pełno bransoletek i naszyjników, hippisowkie ciuchy. W torbach lub teczkach mieli egzemplarz „Małego księcia”, notatnik pełen zapisków i jednego lub dwa papierosy. Wiecznie bez kasy, ciągle bez fajek, ale jakoś dawali zobie radę. Nie lubiłam tej kawiarni. Ale polubiłam Abdela, a szczególnie jego złote serducho, które dawało o sobie znać na każdym kroku. Ten 26-letni mężczyzna po prostu kochał życie; kochał świat. Nie interesowały go sprawy przyziemne, takie jak pieniądze, sen, czy nawet jedzenie. Dla niego ważne było to, że jest zdrowy, ma gdzie mieszkać, ma wieczne słońce i... żyje. We wszystkim potrafił dostrzec jakieś piękno. Umiał cieszyć się chwilą. Potrafił spędzić całą noc w towarzystwie swojej gitary i zdziwić się serdecznie, że na zewnątrz już świta. „Wydawało mi się, że grałem tylko pięć minut...” Raz, kiedy niechcący zgubiłam w jego domu 20 funtów, uparł się, że odda mi równowartość ze swojej wypłaty. - W końcu stało się to w moim domu – oznajmiał, zupełnie poważnie. – Czuję się za to odpowiedzialny. Weź te 600 dirhamów, na razie tylko tyle mam, ale resztę oddam ci w piątek, jak dostanę wypłatę. Jeśli znajdę twoje pieniądze, to po prostu je zatrzymam. Oczywiście nie pozwoliłam mu na to i zajęło mi dobre pół godziny, zanim Abdel w końcu dał się przekonać, że byłoby dla mnie wielką obrazą, gdybym miała przyjąć jego kasę. W wolnych chwilach, kiedy miał trochę grosza w kieszeni, brał grande taxi, czyli taksówkę sporych rozmiarów, gdzie mogło się zmieścić ponad 20 osób, i jechał w góry, do swojej cioci. Tam kupował worki słodyczy dla okolicznych dzieciaków, dla których zwykła landrynka jest prawdziwym rarytasem. Któregoś dnia pojechaliśmy tam razem. Przepiękne miejsce. Mało ludzi, skromne wioseczki, osiołki, konie i rowery zamiast samochodów. A wokół same góry; dumne, majestatyczne, pokryte oszałamiającą zielenią. Kupiliśmy słodycze, i – rzeczywiście – dzieciaki wariowały na ich punkcie. Świetne były jednak te kajtki – nie rzucały się na łakocie, nie wyrywały ich sobie nawzajem. Nic z tych rzeczy. Pełna kultura. Podchodził jeden chłopczyk, wybierał sobie trzy cukiereczki, po nim nieśmiało podeszła dziewczynka, która powtórzyła tę samą czynność i tak dalej. Jeden malec rozbroił mnie tym, że wziął sobie tylko dwie słodkości, a kiedy powiedziałam mu, że może jeszcze jedną, popatrzył na mnie z taką radością, że aż serce ściska. Odwiedziliśmy też ciocię, która tak się podnieciła naszą wizytą, że spaliła specjalnie przygotowanego na tą okazję tajina. Ciocia była urocza – mieszka sama, bidula, w wielkim domu. Jej mąż nie żyje, syn w wojsku, a ona siedzi tam samiuteńka, mając wokoło zaledwie dwóch sąsiadów. Dlatego też Abdel odwiedza ją kiedy może, żeby nie było jej smutno. Abdel wiecznie upierał się, żeby za wszystko płacić i robić mi małe prezenty. Wkurzało mnie to, bo wiedziałam, że chłopak zarabia niewiele, a ma na głowie nie tylko siebie, ale też swego 17-letniego brata. Poza tym ja również miałam swoje pieniądze, i było tego trochę, więc naprawdę nie bolało mnie, kiedy przyszło do płacenia. Lubię postawić komuś kawę czy kupić lunch. To normalne. Musiałam się jednak kłócić zawzięcie, żeby dopiąć swego. Prezenty Abdel kupował mi więc bez mojej wiedzy. Po prostu stawiał mnie przed faktem dokonanym: - Proszę, mam coś dla ciebie – i wręczał skórzaną bransoletkę. – To nie wszystko; mam jeszcze to. – I wyciągał kolczyki, wisiorek, jeszcze jedną bransoltekę i cholera wie, co tam jeszcze. - Abdel, daj spokój! – ganiłam go. – Przecież za dużo tego... po co...? - Poczekaj – stopował mnie i zaczął wyjmować kolejne przedmioty. – A to dla twojej mamy; to tylko kolczyki, wisiorek i bransoletka, a dla twego taty taki rzemyk... Kiedyś chodziliśmy po Starej Medinie i stanęliśmy przed straganem, gdzie sprzedawane były fantazyjne chusty. Oglądnęłam parę, wyraziłam uznanie, ale wcale żadnej nie chciałam. Chciałam tylko popatrzeć. Dlatego kiedy Abdel zapytał „która z nich ci się najbardziej podoba?”, zwęszylam w tym mały podstęp. - Nie powiem ci, bo będziesz chciał ją kupić. - Ależ nie! To dla mojej siostry; ona przyjeżdża w odwiedziny za dwa tygodnie, więc chciałem jej sprawić powitalny prezent. Naprawdę. Proszę cię o pomoc, bo sam nie wiem, co się kobiecie spodoba. - Kłamiesz. - Wcale nie. - Przysięgnij. - Nie wolno przysięgać. W końcu poddałam się i wskazałam dwie ładne, które „jak sądzę, spodobają się twojej siostrze”. Co stało się w chwilę potem? - Proszę, Pola, to dla ciebie. – I, bach, lądują przede mną dwie wybrane przeze mnie chusty. - Lubię uszczęśliwiać ludzi – rzekł po prostu Adbel i wzruszył ramionami. Teraz Abdel spełnił jedno ze swoich wielkich marzeń i znalazł sobie miłość życia, z którą jest w szczęśliwym związku małżeńskim. Obecnie podróżują razem po Europie. |
||
Poprzedni rozdział | ![]() |
Następny
rozdział |
Tekst źródłowy znajduje się na stronie |
|
|