Menu        
 inne strony Roberta 

                     

Data powstania strony 22 VII 2003r.

Data ostatniej modyfikacji 22 VII 2003r.

Minuta po minucie czyli Staw Roberta cz II


Nadeszły nowe zdjęcia i nowe opisy - ciąg dalszy przygody Roberta z ogrodem i jego stawem

 

15 V 2003
Rośliny już w koszach i workach. Był dylemat, stosować kosze czy worki. Worki są bardziej praktyczne, zajmują mniej miejsca, lepiej układają się między kamieniami, ale czy będzie w nich dobra wymiana gazowa i korzenie nie zgniją ?
Czas pokaże...

 

 

15 V 2003
Moja małżonka wstawia kosze do stawu. Roślinki to jej żywioł i muszę przyznać, że potrafi układać architekturę ogrodową.

 

 

15 V 2003
Ciężka praca przy maskowaniu brzegu. Właśnie przywiozłem nową partię kamienia. Przymierzam, docinam (jedną szlifierkę spaliłem), ale pracy jeszcze sporo.

 

 

17 V 2003
Pierwsi mieszkańcy. Nie wytrzymałem i kupiłem 4 orfy i 2 kolorowe karasie. Właśnie zasiedlam nasze oczko.

 

 

5 VI 2003
Nowe rybki. Orfy czuły się tak świetnie, więc dokupiłem jeszcze 2, no i 4 przepiękne Koi. Chyba na razie wystarczy rybek.

 

 

5 VI 2003
Lilia. Mam pierwszy kwiat lilii. Co za radość, nawet ryby są pod wrażeniem.

 

 

8 VI 2003
Ładny ten staw!
Kupiliśmy dość wysokiego cyprysa, bo próbujemy zacienić trochę wodę. Jest niestety cały dzień w słońcu i w tych dniach klarowna jak w basenie, w następnych zacznie kwitnąć.
Dodatkowy problem to słabe przyrosty bobrków, strzałek, którym zżółkły liście gdy były wystawione na palące czerwcowe słońce.

 


 

No i jak to w życiu bywa coś, co powinno być na początku znajdzie się na końcu. Bo dopiero teraz Robert postanowił napisać kilka słów o sobie i swojej rodzinie. A także opisał jak się u nas profesjonalnie buduje ogrodowe stawy. To jest rewelacja i przestroga dla innych!

Witam.
Nazywam się Robert Mirko i od zawsze jestem związany z Warszawą, a już "naście" lat z Elą, moją "pierworodną" żoną i prywatną najwyższą izbą kontroli. Powoli dociągamy do czterdziestki, ale to jeszcze trochę czasu, a życie zaczyna się ponoć po czterdziestce. Owoce tego naszego życia to dwie córki, Michalina - rocznik 1994 i Justyna - rocznik 1997. Jest także pies płci żeńskiej - Ina - jamnior króliczy długowłosy.

Mamy dom na warszawskim "zielonym Ursynowie", zbudowany systemem gospodarczym, czyli własnymi rękami na własnych błędach. Przy domu jest ogródek, który także sami tworzyliśmy i pielęgnujemy. Najpierw gdy dzieci były całkiem małe, połowa ogródka była rekreacyjnym trawnikiem, a druga połowa warzywnikiem. Potem ubywało warzywnika, a przybywało areału, który musiałem kosić.
(rozumiem Cię Robercie - ja też nienawidzę koszenia trawników!!!)

Aż wreszcie późnym latem 2002 zdecydowaliśmy, że robimy oczko wodne. Literatura była przeczytana, prawie wszystkie strony internetowe "stawowiczów" zostały obejrzane, więc zaczęliśmy zapraszać potencjalnych wykonawców.

Na koniec zjawili się prawdziwi profesjonaliści z referencjami. Zrobili pokaz multimedialny: laptop i magnetowid, uzgodniliśmy część rzeczy, ale jak przyszło do szczegółów, okazało się, że tak naprawdę to oni nie robią projektu, żeby klient się zastanowił czy odpowiadają mu założenia, tylko oczko powstaje "na żywioł", pod dyktando właściciela, podczas budowy. Trochę się zdziwiliśmy i zapytaliśmy o materiały z jakich oczko zostanie zbudowane i usłyszeliśmy odpowiedź, że to nie ma większego wpływu na koszty. Zdziwieni poprosiliśmy więc o wstępny kosztorys. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że kosztorys będzie następnego dnia i najlepiej byłoby, żeby ekipa do budowy weszła też następnego dnia, bo akurat okazyjnie mają tydzień przerwy pomiędzy kolejnymi budowami, a potem to termin dopiero za pół roku. Następnego dnia dostałem maila z kosztorysem:

OCZKO WODNE szt. 1 - cena 10.800 plus VAT.


No i wtedy posłałem fachowcom dobre słowo. Cenę 10.800 odebrałem w ten sposób, że te 800 złotych to oni opuszczą frajerowi na zanętę. Nie określając materiałów jakimi wykończą oczko, zrobią sobie furtkę dla mnożenia kosztów dodatkowych. A w trakcie budowy, trzeba będzie podejmować szybkie decyzje i sypać kasą.

Kasy akurat nie mieliśmy w nadmiarze, więc zdecydowaliśmy z żoną, że ewentualnie sami wykopiemy nasze oczko w 2003 roku. Jeszcze przez całą zimę czytaliśmy wszystko co wpadło pod rękę. Studiowaliśmy strony internetowe, szczególnie Leszka (tak, tak - moją!!!). Żona zachwycała się stawami Bożeny (pozdrawiamy ją serdecznie). I tak mijał kwiecień, a decyzji nie było. Ale jak można było nie wykorzystać najdłuższego weekendu 2003 roku. Prace zostały rozplanowane i 30 IV 2003 zaczęły się zmagania z budową stawu w naszym ogródku..... Ale staw to przecież nie tylko dołek w ziemi przykryty folią i napełniony wodą. Życie zweryfikowało część planów, prace posuwają się powoli, ale jesteśmy bardzo zadowoleni.
Nie ma to jak zimne piwko w chłodnej altance, szum wody i oglądanie harców Franka (złoty karp Koi) mlaskającego za kolejną porcją jedzenia. Nasze dzieci też mają ogromną radość z podglądania natury: rybki, pajączki, żabki, robaczki - niezła lekcja biologii.

 

Wierzyć się nie chce !!! Dobrze zrobiłeś Robercie, że o tym napisałeś. Trzeba na wszystko uważać i niczego w ciemno nie podpisywać i nie podejmować pochopnych decyzji. A ileż teraz masz satysfakcji z samodzielnie zbudowanego stawu!!! Powodzenia!

I jeszcze jedna uwaga na koniec - Robert nazwał swojego koi Frankiem - czy nazywał by swoje ryby gdyby w jego stawie pływało 40 karpi !!! Warto się nad tym zastanowić nim się nakupi do oczka za dużo ryb. Naprawdę - nie ilość ryb zdobi oczko!!!

 

 


Strona jest umieszczona w witrynie:
Oczko wodne... czyli Mój staw - jak powstawał i jak się zmienia
Zdjęcia i tekst (c) Leszek Bielecki - All on this website (c) Leszek Bielecki

Valid HTML 4.01 Transitional
Ta strona spełnia standardy kodu HTML 4.01 Transitional